Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/63

Ta strona została przepisana.

— Jest! i tej się już skarbów zachciewa — powiedziała, śmiejąc się, babunia Kasia.
Ganek, przy którym rozmawiający siedzieli, obsadzony był chmielem; w ogródku rosły cztery jesiony i dwie małe limby, a pod płotem był zagonek kartofli. Gaździna przyszła je okopać, a zobaczywszy swych gości na ganku, skinęła im głową uprzejmie, mówiąc:
— Dzień dobry: fałaz Panu Jezusowi, Matce Boskiej co nam dali piknom pogode. Jakoz wom się tu u nas spodobało?
— O, bardzo nam się podoba! — odpowiedziała Marysia.
— Fała Panu Jezusowi. Spało wom się dobrze?
Tu panna Katarzyna nie mogła wytrzymać i opowiedziała nocne przygody z łóżkiem.
Gaździna, kobieta już niemłoda, ale zdrowa, rumiana, z twarzą okrągłą i bystrym wyrazem niewielkich siwych oczu, słuchała uważnie; a gdy babunia Kasia skończyła, uśmiechnęła się sprytnie mrugnąwszy okiem i rzekła:
— Dobrzeście zrobili: fała Panu Jezusowi!
I wziąwszy motykę, pochyliła się nad zagonem kartofli.
Cała dolina kąpała się w słońcu: ptaki bujały wesoło w powietrzu, a liczna kapela muszek, grała dokoła ganku, to wzbijając się w górę, to siadając na liściach chmielowych. Z łączki dochodziło ostrzenie kosy. To Ślimak kosił swój kawałek, tuż przy ziemi — bo góral nie zmarnuje ani zdźbła cennego siana; on właściwie łąki nie kosi, ale goli ją. A miał u pasa zawieszoną, prześlicznie cyfrowaną kózkę, w której tkwiła kamienna osełka, czyli jak górale mówią, „oselnik“.
Pełno osób wyległo na spacer bo jak po piasku morskim suchą chodzi się nogą tam, gdzie przed chwilą lizały go fale, tak w Zakopanem, po największej ulewie iść można na spacer bez kaloszy, zwłaszcza pod górę, bo woda przepada gdzieś między kamieniami i żwirem.