Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/65

Ta strona została przepisana.

Gdy minęli stary drewniany kościołek, przysadzistą staroświecką dzwonnicę i wjechali w ulicę Kościeliską, Marysia, widująca dotąd tylko chaty góralskie pojedyńczo rozrzucone, wydziwić się nie mogła wielkiej ich tutaj ilości; kształty ich oryginalne uderzały ją więcej teraz, gdy je widziała nagromadzone jedne przy drugich.
— Babuniu, to jak miasto! — wołała — a jakie śmieszne te domki! Dachy wyglądają jak śpiczaste kapelusze, obszyte sztywnemi, szeroko rozpiętemi falbankami.
— A to, wicie, na to, coby wom na nos nie padało, kie wyjdziecie z ganecka pozierać[1] — wtrącił Jasiek woźnica, dziarski, ośmnastoletni chłopak.
Skończyło się Zakopane: droga wieszała się na stokach tak stromych, że panna Katarzyna aż zasłaniała oczy, lub załamując ręce, wołała:
— Kubusiu, toś nas wywiódł nad przepaście! Matko Ostrobramska, ratuj! Ostatnia godzina! Henryku, trzymaj Marysię!...
— Nie bójcie się — mówił Jasiek — jo hamujem.
I w jednej chwili znikł jak kamfora, co zwiększyło jeszcze niepokój panny Katarzyny — lecz wnet ukazała się znowu figlarna twarz Jaśka.
— Jescek śmierci nie widział — żartował niecnota — nie idzie po was, to se i nie bójcie. Wie dalii! Wist[2], wiśta siwy! Pokażze pani, jako ją grzecnie powieziesz!
I raźno odskakując od licznych kamieni, wesoło potoczył się wózek na samo dno mniemanej przepaści. Jasiek już znowu siedział na swojem miejscu. Było to ciągłe zeskakiwanie i wskakiwanie, w miarę tego, czy wózek jechał pod górę, czy z góry. Góral bardzo miłuje konie i wtedy tylko siedzi na wózku ze spokojnem sumieniem, kiedy wie że koniowi nie cięży.
Panna Katarzyna wkrótce się udobruchała. Tymczasem wjechano na prześliczną drogę pod Reglami, mając po jednej stronie faliste łąki

  1. Spoglądać.
  2. Na lewo.