Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/72

Ta strona została przepisana.

Wody uchodzą ztamtąd z szumem wielkim, a nad potokiem jest droga usłana z głazów. Po tej drodze wóz przejechał na rozległą polanę, otoczoną dokoła lasem, po nad którym stoją olbrzymie turnie i minąwszy pasterskie szałasy, posuwał się obok rozpadających się w gruzy budynków. Tu były dawniej kuźnie obrabiające żelazo, i huty przerabiające rudę dobywaną w Kościeliskach. Gdy się wierzchnie pokłady wyczerpały, zaniechano głębszego kopania, jako nieopłacającego się. Tutaj zwracają uwagę podróżnych dwie stare lipy, wielka osobliwość botaniczna, bo lipa nie zwykła rosnąc na takiej wysokości.
— Niegdyś było tu gwarno i ludno — odezwał się doktór — a teraz jest cisza i pustka, i mech porasta na gruzach budynków. Tam, gdzie ten komin sterczy na prawo, a przez jedyne okno pozostałe w ścianie, widać rosnące wewnątrz świerki, była gospoda. Nocowała w niej w roku 1869 wraz z rodzicami, Deotyma.
— Deotyma, wielka poetka! — zawołali jednocześnie wszyscy, była tutaj?
— Nietylko była, ale opisała swoją wycieczkę w Gazecie Warszawskiej, p. t. „Wspomnienia z Karpat“.
— I nie bała się tutaj nocować..! — zdziwiła się Marysia.
— Byłto już wtedy napół rozwalony budynek, który dopiero zaczęto odnawiać. Gospodarz i gospodyni głęboko się zdumieli, gdy państwo Łuszczewscy, których wieczór zaskoczył w Dolinie, zażądali noclegu, i usiłowali im to wszelkiemi sposobami odradzić — ale zapóźno już było na powrót do Zakopanego, więc cieszył ich widok i takiego schronienia. Pokazano im dwie izby: do jednej deszcz zaciekał i rozbity komin gruzami zaściełał ziemię, druga była obszerniejsza, z trzema oknami, ale bez drzwi i bez sprzętów. Znalazł się stół i świeczniki. Była to niedziela: górale przybyli na zabawę, przypatrywali się przez okno ich wieczerzy, do której też zaprosili spotkanych w dolinie artystów-malarzy, znajomych z Warszawy. Noc przeszła spokojnie, mimo krzyków ucztujących górali, a nazajutrz gospodarz przyszedł rozpromieniony, i winszował im że noc przeszła bez wypadku, dodając, że to pierwsza jaką tam przepędził. Gdy zdziwieni, nie mogli go zrozumieć, objaśnił, że przed kilku laty przyszli tu zbójnicy z Węgier, dom napadli, zrabowali, i poprzednika jego z całą rodziną zabili. „To też ja — mówił — nigdy tu nie nocuję. Co wieczór z żoną i dziećmi wynoszę się do wioski leżącej za doliną, i dopiero wczoraj, widząc że państwo zostają, myśmy także zostali.“
— Babuniu, ale my tu nocować nie będziemy? — spytała niespokojnie Marysia.
— Nie, moje dziecko, — odrzekła panna Katarzyna — wrócimy przed wieczorem.