Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/73

Ta strona została przepisana.

— Szkoda, że Deotyma, zamiast przed laty, nie teraz dopiero w Tatry się wybrała! — westchnęła panna Katarzyna. — Czytałam jej „Branki w jassyrze“ i chciałabym mieć sposobność podziękowania jej za naukę, jak trzeba znosić cierpienia.
— A ja za za wszystkie piękne rzeczy, a zwłaszcza za „Piosnkę w Karpatach“ — gdzie każda strofa inny maluje obraz górskiej przyrody, a wszystkie są jak sznur pereł, nanizanych na złotą nić — zawołał Henryk z zapałem i zadeklamował pierwszą strofę.

Każda góra ma swą chwałę,
Swe podanie i swój szczyt,
Na nich leżą śniegi białe,
Jakby jakiś wieczny świt...

— Masz słuszność — rzekł Jakób — Piosnka jest prześliczna!
— Proszę pana — odezwał się Henryk, którego myśl oprócz piosnki Deotymy i róży bez kolców, zajęta była także zbójnickiemi napadami — dziwi mnie to, że rozbójnicy mogli napadać tak blizko Zakopanego.
— Mój chłopcze, Zakopane, takie dziś głośne ze swych własności uzdrawiających, wtedy było nieznaną wiosczyną. Jest tu w lesie kapliczka, postawiona na miejscu dawnego kościołka, który dla całej dalekiej okolicy podtatrzańskiej był jedyną świątynią Bożą.
— Więc Zakopane nie miało kościoła? — spytała panna Katarzyna.
— Nie. Postawił go dopiero ksiądz Stolarczyk, najpierwszy proboszcz zakopański. Lud tam siedział zdziczały, i trzeba było długiego czasu, zanim proboszczowi udało się nakłonić go do chodzenia na nabożeństwo. Początkowo, górale przychodzili do kościoła z fajkami i zapalali je u lampki, wiszącej przed ołtarzem. Gdy ksiądz mówił kazanie, rozkładali się na ziemi, jak w lesie u ogniska, przy słuchaniu zbójeckich powieści, a kiedy po raz pierwszy w kościele zagrały organy, puścili się w taniec z dziewczętami. Niełatwe miał ksiądz zadanie, zanim zdołał złagodzić dzikość i poprawić obyczaje ludzi, żadnego przedtem nie znających hamulca. Uczył on ich z ambony, przekładał, wzruszał, gniewał się. Żył życiem swych owieczek, tępił zbójnictwo i pijaństwo, doradzał w interesach prawnych, sądził zatargi majątkowe, wszystko bez cienia sentymentalności, nawet z pewną twardością, zgodną z wymaganiami natury nietylko duchowej, ale i materyalnej, co mu nie ujmowało, ale dodawało szacunku. Góral z rodu, przemawiał do nich ich własnym językiem; używał dosadnych wyrażeń i najlepiej trafiających do ich umysłu porównań, a przytem obdarzony ogro-