Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/84

Ta strona została przepisana.

— To jest Jaślinek, ma drobne kwiatki jasno-fijoletowe.
W miejscu gdzie dolina rozszerza się w obie strony, a na zachód i wschód rozciągają się piękne polany z szałasami i szopami na siano, stoi pod skałą skromne schronisko. Podróżni nasi skierowali się ku niemu, żeby się posilić i napić herbaty, bo już zbliżało się południe.
Schronisko było puste, ale na stole znajdowały się już czyjeś bagaże. Doktór tylko rzucił okiem, zaraz poznał eleganckie puzdro skórzane z mosiężnem okuciem, oraz piękny szkocki pled i rzekł:
— Anglicy tu są!
Słowa te magiczne na wszystkich sprawiły wrażenie. Zobaczyć zblizka Anglika, i to jeszcze Anglika szukającego róży bez kolców, była to gratka nie lada. Nawet na twarzy babuni Kasi odmalowała się gorąca ciekawość. Wszyscy troje oczów oderwać nie mogli od spoczywających na stole przedmiotów, jakby pociągani siłą magnetyczną.
— Tu gdzieś blizko musi być ogień — odezwała się panna Katarzyna — czuję dym.
Doktór obejrzał się i zobaczył nieco dalej nad strumieniem palący się stos gałęzi, a przy ogniu poważną osobistość z rudemi faworytami, w białym fartuchu i białej czapce na głowie. Kręcił się przy niej góral, zbierał suche gałęzie i rzucał na ogień. Porozumiewali się na migi. Nieco dalej na trawie stało kilka błyszczących metalowych naczyń.
— Ale gdzież oni są, ci Anglicy? — szepnęła dziewczynka, chwytając Jakóba za połę od surduta, a oczy jej pełne były ciekawości. Nigdzie ich nie widać!
— Pewnie poszli naprzód — odpowiedział — spotkamy ich wracających.