Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/85

Ta strona została przepisana.

— A więc chodźmy za niemi — prosiła — chodźmy prędko! Ja chcę widzieć Anglików!
— Ależ Marysiu, babunia musi odpocząć i pan Jakób także — zrobił uwagę chłopiec. — Wszyscy już głodni jesteśmy; pewnie i ty także.
Dziewczynka nie zaprzeczyła. Jasiek postawił koszyk z żywnością i wziąwszy samowar, poszedł z nim do ognia; w schronisku tymczasem posilano się, rozmawiając ciągle o Anglikach. Odpoczynek nie trwał długo; samowar był wkrótce gotów i po herbacie ruszono dalej, pomimo że doktór perswadował pannie Katarzynie, iż powinna dłużej wypocząć.
— Nie jestem zmęczona, doprawdy że nie, upewniam Kubusia — tłomaczyła się staruszka, trapiona ciekawością prędszego ujrzenia Anglików.
Uszedłszy nie więcej nad kilkadziesiąt kroków, ujrzeli w miejscu cienistem, pod dużym świerkiem, pled na mchu rozłożony. Na pledzie, oparta plecami o głaz olbrzymi, siedziała piękna, bardzo dystyngowana dama, w jasnym płaszczyku z surowego jedwabiu i bawiła się machinalnie kosztowną rączką parasolki; na twarzy miała wyraz tylko co stłumionego rozdrażnienia. Obok niej leżał kapelusz z cienkiego włókna palmowego, jasną przepasany wstążką — a z pod kapelusza wyglądała książka z czerwonemi brzegami. U stóp damy, młoda jej towarzyszka układała bukiet z liści paproci i kwiatów dokoła rozsypanych. Skromna jej suknia z jasno-popielatej wełny, za jedyną ozdobę miała wstążkę niebieską związaną pod szyją i takąż samą w pasie przepaskę. Były to Angielki.
Pan Jakób zdjął kapelusz, gdy mijał tę grupę. Milady raczyła się dość grzecznie odkłonić, poczem podniosła do oczu lornetkę i przypatrzyła się uważnie przechodzącym.
— Piękna, ale niesympatyczna osoba — zauważyła panna Katarzyna. — Ma jakiś kwaśny wyraz twarzy i wygląda na bardzo dumną. Musi być chora, kiedy zamiast iść dalej, wolała tutaj pozostać.
— Czy pan uważał, że ona wzięła z sobą książkę? — odezwał się Henryk z oburzeniem. — Książka w Kościeliskiej dolinie — a to czysta herezya!
— Może do nabożeństwa — zrobiła uwagę panna Katarzyna.
— Nie zdaje mi się — powiedział, uśmiechając się doktór. — Z tego, czego byłem świadkiem na Starej Polanie, wywnioskowałem, że ta pani przyjechała w Tatry niechętnie.
— Widocznie jest przywiązaną do starego baroneta i nie chciała go puścić samego w tak daleką podróż.
— Wątpię: byłem nawet świadkiem, jak sir Warburton słysząc jej narzekanie na ten „szkaradny kraj“, czemu zresztą dziwić się nie