Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/95

Ta strona została przepisana.

— A więc chodźcie, bo czas! Musimy wejść na górę, póki słońce jeszcze wysoko, i naturalnie odpocząć z godzinę na szczycie.
Ścieżką dobrze było iść ku górze, choć nieco stromo, między rosnącą po bokach kosodrzewiną. Trawa po której stąpali, była śliska, a przedzieranie się przez głazy pokrywające górę, dość trudne. Ale po niedługim stosunkowo mozole, ścieżka ta wywiodła podróżnych naszych na pienny grzbiet góry, na której stoku z drugiej, węgierskiej strony, widzieli leżący śnieg. Grzbietem postępując coraz wyżej, doszli aż na sam wierzch, gdzie widniał słup graniczny oddzielający Galicyę od Węgier: znajdowali się na wysokości 2,249 metrów.
Na najwyższym punkcie szczytu, wśród głazów olbrzymich, stał ten, o którym mówiono przy krzyżu —milczący, dumny, majestatyczny i zagadkowy.
— Mam go! — szepnął malarz — postać jak stworzona do purpury i gronostajów.
I wyjąwszy teczkę i ołówek, ukryty za głazem, jął szkicować cudzoziemca w całej postaci.
Towarzysze baroneta, jedni na pół leżąc, inni w siedzącej postawie, napawali się wspaniałym widokiem z tego szczytu i orzeźwiającem powietrzem wirchów. Najwyższy to punkt w zachodnich Tatrach i dlatego widnokrąg dokoła tak jest rozległy na węgierską stronę, na wioski, miasteczka, doliny, na pólka małe, pokryte zielonością różnych odcieni, wreszcie na Tatry. Boki szczytów z tej strony są więcej spadziste, pokryte płatami śniegu podczas lata, co im nadaje większą dzikość, a zwierciadłom ich jezior większą uroczystość. I roślinność uboższą północny polski stok posiada. Po stronie południowej krajobrazy weselne, barwy żywsze i stoki słodkim pokryte winogradem.
Sir Edward stał i patrzył... w lewej ręce trzymał kapelusz, a prawą wspierał się na ciupadze. Oczy jego ogarniały widnokrąg z wyrazem nieopisanej tęsknoty, a czoło kąpało się w blasku przechylającego się już ku zachodowi słońca — czoło genialne, ze znacznemi wypukłościami nad oczami i przecinającą je pionowo głęboką fałdą. Na ustach napół przysłoniętych wąsem, błąkał się jakiś gorzki wyraz.
Malarz rysował i podziwiał niespożytą siłę tego człowieka, wchodzącego bez widocznych śladów utrudzenia, na wysokie szczyty i uganiającego się za różą z młodzieńczym zapałem.
— Gdybym był powieściopisarzem — myślał — wziąłbym go za bohatera.
Górale baroneta nie pytając o rozkazy, zajęli się przysposobieniem herbaty. Na szczycie wprawdzie nie było ani wody, ani paliwa, ale od czego spryt przewodników? Kosodrzewiny nazbierano w pęki po drodze, a wody zaczerpnięto u zlewiska trzech potoków na Ornaku.