Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
WSTĘP NIEKONIECZNIE POTRZEBNY.

Krzysztof odrazu zauważył, że coś tajemniczego wieje od pasma wzgórz.
Wyszedł na balkon, rozejrzał się po okolicy i już oczu oderwać nie mógł od tego widoku.
Szeroka, rozległa dolina łąk, sadów, osiedli, a na horyzoncie, od wschodu ku zachodowi, wstęga łagodnych wzgórz, pokrytych lasem. Biała półtarcza dopełniającego się księżyca błyszczała na czystem niebie.
Krzysztof miał ochotę, nie czekając ani chwili, ruszyć tam, w te lasy ogromne, piąć się po wzgórzach, aż do miejsca, gdzie na najwyższem z nich, u szczytu, błyszczało dalekie światło.
W powietrzu był zapach dymu i rosy.
Niebo złociste jeszcze na zachodzie, a linja wzgórz prawie czarna. To światło u szczytu