a nie kto inny będzie musiał pójść na szczyt wzgórza i poznać nieznane światło.
Ale potem płynęły dnie lata, leniwe a pracowite, pełne i zawsze za krótkie. W domu było zbyt wiele osób, siostry, bracia, długonogi Stefan tennisista — a potem także znajomi. Tyle się rzeczy działo letnich — spacery i zabawy, tennis, piłka nożna i pływanie. Nie było chwili nietylko na wyprawę do światła, ale nawet na myśl krótką o niem.
Antek od czasu do czasu powtarzał — tak, tak, będę musiał tam pójść — ale Bóg raczy wiedzieć, czy choć raz pomyślał o tem na serjo. Potem, gdy spostrzegł, że to zdanie wytrąca Krzysztofa z równowagi, popisywał się niem znacznie częściej. Ale już wtedy te słowa naprawdę miały znaczenie wyłącznie dekoracyjne.
A to jest tylko wstęp — bo właściwie nie o lato chodzi, ani o to, co w tym czasie robiły siostry, albo gdzie chodził Antek i długonogi Stefan tennisista. Zaraz się przekonacie, że te wszystkie słowa niewiele były potrzebne, ale musiałam jakoś przejść od chwili, w której Krzysztof po raz pierwszy zobaczył światło, do tej, w której ruszył poprzez księżycem zalaną dolinę, ku niemu.
To się stanie zaraz.
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.