— A no, prosto jak ta droga, ona i jedna będzie — objaśnił właściciel słomianego kapelusza, którego spłaszczoną główkę otaczała różowa wstążka. Dziwnie wyglądała pod tem lekkomyślnem nakryciem, ta głowa, czarno obrośnięta i ponura.
Jeszcze raz zdawało się, że hucuł zapyta o coś, ale tylko machnął batem i skręcił w swoją stronę.
Krzysztof ruszył w swoją.
Myślał teraz o tem, że idzie drogą prywatną, o której wie, że jest dla obcych wzbroniona. Liczne napisy u podnóża góry głosiły o tem, a wiedziano także na dole, że gajowi niegościnnego lasu wypraszają bez pardonu tych, którym się zachciało przekroczyć zakaz.
Nikt się tam znowu tak bardzo nie kwapił, gdyż okolica obfitowała w piękniejsze miejsca, dokąd nieliczni mieszkańcy zagubionego na kresach Rzeczpospolitej letniska, mogli urządzać spacery i wycieczki.
Z powodu tego zakazu właśnie, uparty Krzysztof wybrał się po nocy, licząc na to, iż w tak zdrowej okolicy gajowi nie mogą cierpieć na bezsenność.
I przytem tylko w nocy świeciło to światło na górze, a... wstyd się przyznać, do niego
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.