Każdego, kto samowolnie wedrze się poza obręb murów rozszarpią złe psy.
Tu entuzjazm Krzysztofa zbladł nieco. Raz jeszcze obejrzał tablicę. Snać bardzo już była stara, bo litery głęboko wyryte i zapuszczone czarną farbą przecie już się nieco zatarły, a deska popękała i sczerniała.
Krzysztof zgasił latarkę i siadł na omszałym kamieniu, pod bramą. Wytężył słuch. Głęboka cisza panowała w lesie i poza murami.
Psy? Może już dawno pozdychały i nie zastąpiono je nowemi? Może były kiedyś, ale już ich niema? Co znowu! Z powodu głupich psów będzie zawracał z drogi? Po takim trudzie, po takiej walce z upiorami i strzygami!
Krzysztof zapalił latarkę i rozejrzał się w sytuacji.
Pod samym murem kasztan rozrosły oplatał konarami bramę. Temu się już Krzyś nie oparł. Zatknął za pas swoją laskę-siekierkę — wlazł na drzewo, zawisł na jego gałęziach i jął się opuszczać po drugiej stronie muru.
Nasłuchiwał — cisza.
— Głupstwo! żaden jeszcze pies mnie nie skrzywdził — pomyślał z przekonaniem, zapominając, iż nigdy jeszcze nie przełaził przez
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.