cudzy mur, tak jawnie lekceważąc wolę jego właściciela.
Za murem, od bramy wiodła droga szeroka, lecz tak zarośnięta, że ledwo wyczuwał Krzysztof koleiny. Las stawał się tu trochę rzadszy.
Szedł odważnie, zgoła zapomniawszy o psach, oswojony już z ciemnością.
Nagle zaklął. Trafił nosem w jakieś żelaziwo, pachnące rdzą i wodą.
Zaświecił i znieruchomiał.
Tuż przed sobą znowuż miał bramę — bramę żelazną i starą, w biały łuk muru oprawioną.
— Już mi się dwoi w oczach, albo kręcę się w kółko, jak pijany kogut — pomyślał z przerażeniem.
Ale to nie była ta sama brama. Gdzież napis i kasztan?
Tym razem już się nie wahał — w przełażeniu cudzych bram ogromnej nabrał wprawy. Spróbował tylko moc żelaznych prętów i wspiął się po nich. W nagrodę za to wątpliwe bohaterstwo, zobaczył światło na wieży — silniejsze już i bliższe.
Szedł więc znowuż drogą wśród trawników i grup wyniosłych drzew. Wyłaniały się z mroków świerki srebrzyste i buki o wielkich czer-
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.