niesioną głowę Krzysia, sam zaś wcale go nie dostrzegł w dole.
— No... i czego tu chcesz? — powtórzył pytanie głosem pełnym wątpliwości.
— Chciałbym... czy, czy nie mógłbym przenocować?
— A któż ci kazał drapać się tutaj? — krzyknął jegomość z oburzeniem. — Może nie czytałeś napisów?
— Owszem... czytałem — wyznał ze wstydem chłopiec.
— Czyż nie ostrzegałem każdego, że psy go rozszarpią?
— Ach, dziadziu — jęknęła środkowa panienka — przecież Jakobin to jagnię, cóż ten chłopiec winien, że nie został rozszarpany? Ty bardzo dobrze wiesz...
— Wiem? Nic bardzo dobrze nie wiem! — energicznie zaprzeczył godny starzec.
W losach Krzysia nagle nastąpił zwrot pożądany. Interwenjowała panienka z prawej strony, a głos jej, spokojny i łagodny, podziałał zbawiennie.
Powiedziała: — Dziadziu, ten chłopiec pewnie jest zmęczony i głodny. Wpuścimy go do wieży i damy mu kolację. Przenocuje w pokoju gościnnym.
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.