że wydało się przez chwilę Krzysiowi, iż patrzy na portret prababki. Młoda panienka, może nawet dziewczynka, miała na sobie ogromną krynolinę, szeroką jak parasol i spływającą w licznych fałdach aż do ziemi. Natomiast stanik imponującej sukni, z zielonego lśniącego jedwabiu, ściśle przylegał, zakończony chusteczką z koronki, związaną z przodu na węzeł. Dół krynoliny ozdabiała falista girlanda koronki, przepiętej gdzieniegdzie bukiecikami morelowych kwiatów.
Potem dopiero olśniony Krzysztof spostrzegł, że pozostałe dwie panienki również wyglądały jak duże, porcelanowe dzwonki, wąziutkie u góry, szerokie, koliste od pasa.
— Proszę na górę — powiedziała panienka z kandelabrem, miękkim, bardzo dźwięcznym głosem. Onieśmielony Krzyś wchodził milcząc po schodach, a obok niego dwie młodsze panienki, z szumem jedwabnych sukien.
To jedno go pocieszało, że wszystkie trzy, mimo imponujących szat, wyglądały nieomal dziecinnie. — Nie są starsze ode mnie — pomyślał Krzyś, dla dodania sobie otuchy.
Na progu pokoju, czekając aż trzy panienki przecisną swe krynoliny przez wąskie drzwi, pomyślał jeszcze ze strachem, że czeka go prze-
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.