Lidja w wysoko podpiętym robronie, na którym rozpościerał się perkalowy fartuch, wiodła swego gościa do stajni.
— Mamy trzy konie — objaśniała po drodze. — Nie są to wierzchowce czystej krwi, ani cuganty. Wszystko muszą robić. Orzą ogród warzywny i zwożą siano z łąk, pompują wodę w kieracie, a także jeździmy na nich konno. Zresztą nie dużo mają roboty, bo drzewo na zimę i zapasy z miasteczka, a także mąkę z młyna to już pan Niborc przywozi nam swoimi końmi.
Krzysztof postanowił przypuścić szturm.
— Dlaczego — zapytał — nie wyjeżdżacie poza obręb murów?
Lidja odparła bez wahania.
— Bo taka jest wola dziadzia.
Odpowiedź ta, tak poprostu wyjaśniająca rzecz, zbiła z tropu Krzysia. Spróbował z innej beczki.
— A dlaczego... — nie gniewaj się na mnie, dlaczego nosicie takie staromodne suknie?
Ale i to było zadziwiająco zrozumiałe, bez cienia tajemniczości.
— Och, — wyjaśniła uprzejmie — bo dziadzio nie chce kupować nam materjałów, zanim znosimy to, co jest nagromadzone w skrzy-
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.