chał do nas i nawet udawał, że wcale go nie dziwią nasze suknie. On był bardzo ładny. Taki śliczny, że nawet ja się zakochałam, a Sylwja nie. A Dziadzio zaraz kazał Łukaszowi zaprzęgać i jechać po doktora i powiedział: — Możesz Łukaszu nie zamykać bram. Jak myśmy to z Lidją usłyszały, to zaraz pobiegłyśmy do kaplicy, bo tam nikogo niema i zaczęłyśmy tańczyć pod chórem, ale myślę, że Pan Bóg się na nas nie rozgniewał, bo nie naprzeciwko ołtarza, i bo potem zaraz pomodliłyśmy się i dziękowałyśmy za te trzy ptaki. Doktór powiedział, że to bardzo proste i lekkie złamanie nogi. A potem ten oficer, który się nazywa porucznik Karol (nigdy nie pamiętam nazwiska) siedział na kanapie, z wyciągniętą na kanapie nogą (ja wiem, że w zdaniu nie powinno się powtarzać to samo słowo), a myśmy paliły na kominku. A tamci polecieli do Krakowa i przywiozą potrzebne części do tego zepsutego samolotu.
Nam jeszcze przedtem Sylwja zabroniła mówić porucznikowi o proroctwie, więc nie mówiłyśmy. Ale jak nikogo nie było w pokoju, tylko on i ja, to nie wytrzymałam i opowiedziałam mu. Wcale się nie śmiał, bardzo był poważny, tylko okropnie kaszlał i trzymał chustkę przy ustach. Ja opowiedziałam bardzo ładnie.
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.