mu, o bracie, który umarł, bo na niego urok rzuciła stara Jełycha, o mordze ziemi, na której rej jest wszystkiego potrochę, o rybach w Dniestrze.
Sama zaś dowiadywała się z ust pani o domach pięciopiętrowych (nawet więcej! Jak ta góra po rumuńskiej stronie, tylko że to już w Ameryce), o takiej trąbce, do której się mówi, a słychać aż w drugiem mieście, o pokoiku, w którym się wjeżdża na górę. Nic, tylko pocisnąć guziczek! I wogóle.
Potem Maryjka zaproponowała, że odniesie panin leżak do domu. I rzeczywiście odniosła, a Stefka biegła za nią, okrągła i czarniutka jak barabolczyk — wiadomo, że barabolczyk znaczy po tamtejszemu ziemniaczek.
Luna słuchała w milczeniu, kręcąc japońską parasolką i żarła ją zazdrość.
Nazajutrz przyszła raniutko i powiedziała pani, że Maryjka i Stefka i Olga i Teodor przychodzą dlatego, że chcą cukierków. Właśnie pierwszy raz usta otworzyła poto, żeby o tem powiedzieć. Ale nie na wiele się przydało.
Pani uśmiechnęła się i rzekła:
— Wszystkie dzieci chcą cukierków.
Luna oznajmiła jeszcze, że dzisiaj ona zaniesie leżak, i pani się na to zgodziła.
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.