wrzała gniewem i o tem już tylko myślała, jakby je przepędzić. Raz tego się nawet dopuściła, że podczas nieobecności pani, podarła jej leżak, a potem powiedziała, że to Maryjka i inne dzieci zrobiły. Narazie jakoś na niczem się skończyło — pani nie uwierzyła. Powiedziała Lunie, że pewnie jej się zdaje. Dlaczegożby dzieci? Ale potem, kiedy Luna zaczęła napastować panią w domu, ciągle tylko wynajdując jakieś preteksty, żeby mówić źle o dzieciach i dostawać cukierki — jakoś się jej pani bacznie przyjrzała i spostrzegła co w jej oczach siedzi — poprostu zazdrość i zła wola.
Tak, że potem już się pani nie zadawała z Luną tak serdecznie.
A już się wszystko skończyło, gdy Luna spróbowała sprzedać pani morele, które zerwała w ogrodzie tych właśnie gospodarzy, u których mieszkała pani. To była brzydka historja — bo przecież pani zapowiedziała dzieciom raz na zawsze, że o tyle się tylko z niemi zadaje, o ile dotrzymają obietnicy, że nie będą korzystać z wizyt u niej, aby obrywać owoce w ogrodzie.
A Maryjka często przychodziła pomagać służącej pani w sprzątaniu. Była pilna, zręczna i posłuszna. Miała bardzo czarne oczy i wąską, chudą twarzyczkę, małej cyganki.
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.