I tak pani powtarzała raz po raz, że zabierze ją do Warszawy, a starsza pani ogromnie to popierała.
W domu, u Maryjki, różnie o tem mówiono. Była tylko morga ogrodu — w chacie matka, żona tego brata, co już umarł, z córeczką Stefką, i jeszcze dwóch braci, coprawda strasznych wałkoniów, i ona, Maryjka. Brat jeden, niby to służył w gminie, ale cały dzień siedział tylko nad brzegiem Dniestru z Dybczykową, która pasła białą kozę i haftowała koszulę. Że to się chciał z nią żenić. Drugi brat najmował się różnie — a to w polu, a to przy jakiejś budowie, do wożenia piasku, czy kamienia.
Ale zresztą w chacie była taka bieda, że nic tylko kartofle i kartofle. Nawet niewiadomo, z czego ta Stefka taka tłusta i zdrowa.
Więc matka mówiła, że i owszem. Niech Maryjka jedzie do tej Warszawy.
Bratowa strasznie wydziwiała, bo jak Maryjka pojedzie, to kto będzie Stefkę niańczył? A tak, — Maryjka idzie po kukurydzę — Stefka za nią. Maryjka rwie ziele dla kozy na podściółkę — Stefka ślad w ślad — Maryjka pierze na Dniestrze — Stefka staje obok na kamieniu, spodnicę zatyka za pas i pierze, że aż piana leci. Jak należy. Więc tłucze, wykręca, trze z ca-
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.