wane, a takie błyszczące jak szkło. Więc znowuż tą pastą (tylko inną), a potem chodziło się po nich na suknach, jak po lodzie.
A może to nie ciekawe, że w łazience woda się z kranów leje zimna, a jak chcesz, to gorąca?
Potem pani znowuż mówi do kucharki: — Proszę sobie nie wyobrażać, Bronko, że Maryjka jest tutaj poto, żeby odrabiać za was wszystkie najcięższe roboty. Ma robić to i to. Koniec. Potem niech myje ręce, nakłada czysty fartuszek, i do mnie na lekcję.
Te lekcje, te lekcje!
Siada się naprzeciwko pani za stołem, w jej pokoju. Naokoło wszystko pachnie. Na podłodze dywan, pani na kanapce, na której leżą poduszki. Ale wcale nie białe, tylko różne — i czerwone i czarne i żółte, duże i małe. Ktoś inny zapytałby, poco takie? Ale Maryjka nie. Ładnie i koniec. Poto. I czytało się o Piaście kołodzieju i dwóch aniołach, o smoku wawelskim i o Wandzie, o Wandzie! — Leży Wanda w naszej ziemi, co nie chciała Niemca! — Potem jej kopiec usypali wysoki, pani pokazywała fotografję. Owszem bardzo ładnie tylko, poco aż tyle tej naszej ziemi nad nią usypali? Och, pocóż aż tyle!
A cały czas mówi się po polsku. W szkole nauczyli trochę Maryjkę, ale gdzież, nawet się
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.