A oprócz rzek były linje kolejowe, takie same, tylko czerwone. Pani pokazywała dokładnie, rączką pióra, jak się jedzie do domu. — Widzisz, tu wsiadasz w Warszawie na dworcu, i nie jedziesz ani tędy, bo to do Berlina, ani tędy, do Krakowa — tylko o, widzisz? Prosto do Lwowa. A tu się przesiadasz i jazda dalej do Stanisławowa. A tu jeszcze raz.
Już teraz Maryjka dobrze wiedziała którędy. Pani pozwalała także wychodzić na miasto. Z samego rana Bronka brała foxa na smycz i obie z Maryjką biegły po bułki. Zwykle deszcz padał — więc trzeba te bułki trzymać pod parasolem, żeby nie namokły, Po ulicach jadą wielkie, nakryte wozy — ten z chlebem, a tamten z mięsem, albo z węglem. W sklepie gruba pani w czerwonym sweatrze pyta Bronkę, skąd to ma taką dziewczynę — więc Bronka opowiada, że pani przywiozła ją z letniska, aż z Zaleszczyk.
— Wie pani, gdzie to jest? Jeszcze za Lwowem, a nawet dalej.
Sklepowa się dziwi.
— Moja pani, czy to warto było wozić dziewczynę taki świat drogi? Sprytne to to do roboty przynajmniej?
A Bronka wydyma wargi, parasolem rozsuwa trociny na kamiennej podłodze.
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.