po cichu. Maryjka przyglądała się rakiecie, która wisiała na ścianie w drewnianej ramie, skrzynkom z motylami i piłkom w czerwonej siatce. Potem siadała na piętach, bo ją nogi bolały. — Jeszcześ tutaj? — mówiła raptem panienka. — No, masz cukierków, żeby ci się nie nudziło i możesz w moim pokoju przejrzeć szafkę z zabawkami. Już się niemi nie bawię, ale pamiętaj, żebyś nic nie popsuła, bo to pamiątki.
Z tego wszystkiego widać, że dobrze było Maryjce u pani w Warszawie. A przecież...
W jadalnej sali na półce słała skarbonka, to była Maryjczyna. Pani kupiła ją i pokazała, jak się wrzuca pieniądze przez otwór. Co miesiąc, pierwszego, pani wołała Maryjkę i kazała wrzucać do glinianej kuli dziesięć srebrnych złotych. To była pensja.
Jak wrócisz do domu, to sobie zabierzesz.
Czasem panienka mówiła: — Maryjko, możesz wziąść te dwadzieścia groszy, co leżą na stole, i wrzucić do swojej skarbonki.
A panicz brał kulę, ważył w ręku i śmiał się.
— Ho, ho, co za bogaczka z tej Maryjki. Srebro dzwoni, jak na tacy w kościele.
Wieczorem kładła się Maryjka do czyściutkiego łóżka, za białą firanką, na antresoli. Wszystko jej pani dała, kołdrę czerwoną i ręcz-
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.