stronie góra śniegiem pokryta, a wysoko w cerkiewce bije dzwon, raz za razem, powolutku. Idą baby do cerkwi w białych kożuchach, w czarnych zapaskach. Jeszcze nie teraz — za dwa tygodnie ruskie święta. Teraz do kościoła, przez miasteczko.
Dniestr stoi pod lodem, ogrody w śniegu, bratowa wybieliła chałupę na święta, Stefka ma nową koszulę haftowaną drobniutko.
Boże ty mój, Boże!
Zegar dzwoni w jadalnej sali. — Raz, dwa, trzy — siedem.
... z pieca powyjmowała matka okrągłe, czarne chleby pachnące...
Nagle... prędziutko powrzucała Maryjka jabłka, orzechy do woreczka. Prędziutko — do tobołka koszule...
Prędko, palto watowane i chustka na głowę. Do kieszeni w spódnicy — skarbonka. — To jej własna, pani darowała.
A potem po schodach na ulicę. — Wie, którędy na dworzec i wie, dokąd jechać. Jakoś się przewinęła w tłumie na peron.
— Gdzie, gdzie lecisz? — krzyczy za nią konduktor. — Dokąd?
— Powiedziała. Do Lwowa.
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.