Pokazał. Rzeczywiście, na wagonie napisane najwyraźniej.
— Warszawa-Lwów — można wyczytać.
Usiadła cała drżąca na drewnianej ławce, w kąciku, tobołek na kolanach. W wagonie było niewiele ludzi — nikomu się nie chce jechać na samą wigilję.
— To los — sapie jakaś gruba jejmość — w samą wigilję tułać się po świecie, no nie? Te! panie izraelita, poco się pan pchasz na te ławke? Niema miejsca naprzeciwko?
— A na te ławke niema? Sama pani zapłaciła czterech miejsc?
Potem trochę więcej ludzi napłynęło. Zrobiło się ciepło. Lampy paliły się pod sufitem — na półki nawalono rzeczy.
Maryjka zasnęła, ściskając mocno tobołek w rękach.
Obudziło ją szarpanie za ramię.
— Ee, mała, z kim ty jedziesz?
Maryjka oprzytomniała — to konduktor. — Ledwo wyjąkała, że sama.
— To dawaj bilet.
Bilet, bilet, bilet. Prawda! teraz, dopiero teraz przypomniała sobie, że trzeba mieć bilet.
— Ja... ja do domu...
— Do domu, czy nie, dawaj bilet.
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.