szy. Odsunął żydka, okraczył koszyk zażywnej damy i dotknął ramienia Maryjki,
— A gdzie to jedziesz, moje dziecko? — zapytał z taką miną, jakgdyby tej tylko wiadomości brakowało mu do kupienia biletu.
— Do... do domu... — wyszlochała Maryjka. Już teraz nie wiedziała sama, dlaczego płacze.
Już się jej samotna wigilja, brak biletu, tęsknota za domem splątały w jeden nieprzerwany, bolesny szloch i łzy z oczu zamkniętych spływały nieutulone, jak szare smugi jesiennego deszczu.
— Do domu, to jest żadne stacje — wtrącił swoje żydek.
— A gdzież ten twój dom? — zachęcająco poklepał Maryjkę po głowie jegomość.
Nareszcie zdobyła się na to słowo. — Zaleszczyki.
— Gdzie to jest? — zapytała dama z koszem.
Ale jegomość się nie pytał. Już nie wyglądał na dobrodzieja ludzkości.
— To jest, ajaj, aż za Stanisławów — powiedział frasobliwie żydek, przecierając okulary. — Na takie droge jechać bez bilet, ajaj.
Konduktor wrócił z końca wagonu.
Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.