Strona:Zofja Żurakowska - Trzy srebrne ptaki.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żebyś mi wysiadła na pierwszej stacji — powiedział jakoś żałośnie.
— Eee... moje państwo! — krzyknęła nagle jejmość — to może ma się w dzień wigilijny tułać dziecko po obcym świecie? Panie konduktor, ile potrzeba na ten bilet? tyle nas tu narodu, nie zbierze się to na bilet dla dziewczyniny, jeszcze w dzień wigilijny?
Konduktor pogrążył się w obliczeniach, a w wagonie zawrzało. Ten i ów odwracał się do ściany, i pilnie przeliczał wyłojone papierki złotowe w podartym portfelu. Żydzi szwargotali kłótliwie, podstawiając sobie pięści do oczu. Ktoś ściągał z półki tak wielką i starą walizę, że chyba nie miał zamiaru wyjmować z niej pieniądze. Wkońcu konduktor obwieścił sumę — projektodawczyni dźwignęła się z ławki, na gazecie położyła cztery złote i z tą zaimprowizowaną tacą wystąpiła na środek wagonu, Sypały się na nią srebrne złotówki, podarte papierki białe i zielone. Liczyła je głośno, układając foremny stosik. — Wkońcu było dosyć.
Już bilet wypisany należycie wręczał konduktor zapłakanej dziewczynce. Ale się jeszcze nieprędko uspokoiły wzburzone umysły. Przychodzili jeden po drugim przyjrzeć się istocie, która ich kosztowała tyle emocji — każdy miał