Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.
97

a krokodyl — mama jaskółeczki. Można sobie wyobrazić, jak się jaskółeczka cieszy.
Na odpoczynek wujcio doktor Okrąglaczek rusza uszami i skórą na głowie. Umie także puszczać dym przez nos, jak lokomotywa, albo zwija usta w świński ryjek i poh! poh! poh! latają po pokoju lekkie, białe pierścioneczki z dymu, które Halunia ze śmiechem usiłuje nawlec na paluszek.
Do niespodzianek nadają się najlepiej wujcio Kazik i Fiutek (co go tatuś naźywa „nalwanego“). Halunia zamyka się z niemi w drugim pokoju i tu odbywają się tajemnicze przygotowania, przerywane złowrogiemi pomrukami, klaskaniem w rączki i wybuchami śmiechu. Wujcio Fiut powraca za chwilę i oznajmia tubalnym głosem, że Halunia poszła na spacer, i że to wielka szkoda, bo właśnie przyszedł cygan z niedźwiedziem i małpą i pyta się, czy można wejść. — Dawać cygana! dawać małpę! — wołają wszyscy, wujcio uderza kilka taktów marsza na fortepjanie — po kilkakrotnych bezowocnych próbach klamka odskakuje, i w drzwiach zjawia się cygan, wiodąc na sznurku niedźwiedzia. Cygan ma na sobie tę samą, co wpierw, krakowską sukienkę malowaną w barwne kwiaty, tylko na znak męzkości brzeg jej tylny zawinął ku przodowi i przepiął na brzuszku agrafką, tak, że zamieniła się w rodzaj bufiastych spodenek. Do pół twarzyczki spada mu wielki kapelusz malarski, którego skrzydła opierają się aż o ramiona. Pewien, że w tym przebraniu nikt nie domyśli się, kim on jest naprawdę, cygan wytrzesz-