Wszyscy goście zanoszą się od śmiechu, a Baranna ręce podnosi do góry:
— O matko! a toćby przysiągł, że małpa prawdziwa! — woła zgorszona.
Okrzyk ten budzi Halunię z niemej kontemplacji, w jakiej pogrążona naśladowała bezwiednie wszystkie grymasy i ruchy małpy.
— To nie malpa, nianiusiu, to wujcio Kazio!
I nie mogąc dłużej utrzymać swego incognito:
— A ja bylam ćygan! — dodaje, spoglądając na wszystkich pociemniałemi z radości oczkami, i aż piąstki zaciska z radości, że jej się tak doskonale u dało zwieść wujciów.
Niema jednak takiej zabawy, którejby Halunia nie oddała za bajki wujcia Adasia.
Właściwie to tylko mamuńka nazywa to „bajki“, bo wujcio i Halunia bardzo dobrze wiedzą, że to jest „najplawdziwśa plawda“. To o krasnoludkach, przychodzących do lalusinego domku w nocy i wywijających z lalusiami obertasa, to o Kicie, którą wujcio spotkał na balu, przebraną za śliczną panienkę, w błękitnej jedwabnej sukni i białych, długich rękawiczkach. Wujcio z początku Kity nie poznał i tańczył z nią przez całą noc, ale kiedy przypadkiem nastąpił na tren jedwabnej sukni, pęc! i coś go mocno zadrapało w rękę. Patrzy wujcio, a tu panience błyszczą ze złości oczy, zupełnie, jak Kicie, kiedy chce dać Wiśle w papę. Aha! pomyślał wujcio, i już tylko patrzył, czy z rękawiczek nie wysuwają się pazurki. A później, to jeszcze ją lepiej poznał. Było błoto, wujcio panienkę odprowadza do
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
99