powozu, aż tu z pod sukni wymyka się — ogon, prawdziwy koci ogon! Szkoda, że furman zaciął konie, bo byłby wujcio wziął zaraz Kicię pod pachę i odniósł Halusi, tak, jak była przebrana. Halunia także żałuje bardzo, że nie widziała Kici w tej ślicznej jedwabnej sukni.
Nic się jednak Haluni tak nie podoba, jak ostatnia bajka o czarowniku.
Chodzi sobie taki pan po świecie, gruby, czarny z ogromnym brzuchem i z malutkiemi nóżkami. Na głowie ma czerwone rogi, których się bardzo wstydzi, i dla tego przykrywa je czapką niewidką. Przez cały dzień myśli nad tym, jakby ludziom dokuczyć, bo jest bardzo, bardzo złośliwy. Przemienia się w co mu się żywnie podoba, albo chowa się w czapkę niewidkę. Wejdzie wtedy do pokoju (apetyt ma okrutny), przysunie sobie pudełko z cukierkami — tu wujcio sięgnął dłonią, pokazując plastycznie, jak to Teodor zabiera się do roboty. Haluśka zobaczyła z podziwem, że rumiane policzki wujcia nadymają się, jak balon, a bomby czekoladowe znikają z pudełka z zatrważającą szybkością. Ale to drobiazg wobec tego, że czarownik umie całe gruszki zjadać na jeden kęs. I znowu ujrzała Halunia, jak wujcio, porwawszy za ogonek dużą gruszkę smażoną w cukrze, całą wpakował w usta i nie otwierając ich więcej, zgryzł gruszkę i połknął. Halunia niespokojnie poruszyła się na jego kolanach. Czuła, że dostaje gęsiej skórki na myśl o takiej żarłoczności czarownika.
Na razie nie można było wypytać wujcia o wię-
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.
100