— Zły? ach nie, nie był zły, tylko... jakże to Haluni wytłumaczyć? Widzi Halunia, wujcio i ciocia nie zgadzali się ze sobą i bardzo byli nieszczęśliwi, więc dla tego. Jak Halunia wyrośnie i pozna świat i ludzi, przekona się, że w życiu jest nieraz inaczej, niżby się chciało. Teraz Haluś jest jeszcze za maleńki i o takich rzeczach nawet myśleć nie powinien, ale kiedyś zrozumie, że tak jest dla nich obydwojga lepiej. — I mamuńka dodała bardzo cicho:
— Co innego, gdyby mieli dzieci.
Halunia patrzyła na mamę badawczo. Właśnie, że już teraz rozumiała każde słowo doskonale, tylko jej się to jakoś pomieścić w główce nie chciało.
Spuściła oczy i z wielkim zajęciem zaczęła zaplatać frendzie maminego szala. W uszach jej zadźwięczał wesoły śmiech cioci Ini, zadzwoniły zabaweczki przy jej pasku, zapachniała jasna suknia i włosy cioci, czarne, miękkie i takie długie, że Halunia cała nakryć się niemi mogła. Ciocia nazywała Halunię swoim bączkiem złotym i przysłała jej czerwony kufer z sukienkami i Krzysią. Krzysia już nie jest teraz ładna, nawet oczy wpadły jej do środka i Halunia nie bardzo lubi się nią bawić, ale kufer jeszcze pachnie ciocią Inią... Halunia z zakłopotaniem podrapała się w karczek, było jej jakoś przykro, bo zaraz po cioci przypomniała jej się „pani sucka Migdalowa“ i ciemna stajnia z bocianem na dachu i białe „tlusie“, wyskakujące z pod podłogi, i wujcio, co miał takie „duze colo az do kolnieza“, gładkie i ciepłe, jak te bułeczki, które niania piecze dla tatusia w sobotę. Ładne mi „le-
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
106