Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
107

piej“... a kto teraz czesze i kąpie małe Migdalątka, co się tak śmiesznie toczyły za Halunią na krzywych nóżkach, kto smaży konfitury, kto wujciowi nalewa herbatę, wujciowi, co Halunię tak kochał, że zawsze sam jej dawał do ręki porcelanowe Chińczyki z salonu?
— Pewnie kuchalka — ścisnęło coś w gardle Halunię. Zrobiło jej się jeszcze przykrzej.
— A jaby tak nie źłobilam! — wykrzyknęła nagle i odetchnęła głęboko.
— Bo zeby ja śwego męza mialam, to choćby ź nim nie zgodzilam i tak by nie pojechalam, tylko by Migdalki cesalam i by ź nim Chińcykami bawiłam, a zeby mnie mój staly mąz umalnął — głos Haluni zadrżał ze wzruszenia — to by nowego nie chcialam, by na globek chodzilam, by jemu kwiatki nosilam, i by plakalam, dlugo, baldzo dlugo, cale zycie, moze dwanaście dni!
I na myśl o tych łzach, któreby musiała wylać jako wdowa, robi się Haluśce tak smutno, że czymprędzej chwyta pod ręce ogromną Bronkę-Beatryczę i kręci się, kręci w kółko jak rozszalały, różnokolorowy bąk.
Lalka wytrzeszcza szklane oczy, opatrzone w czarne i grube, jak pędzelki, „belwi“ i mruga niemi z łoskotem, prędko, coraz prędzej, póki podłoga i ściany z szumem nie rozsuną się na wszystkie strony i Halunia nie padnie buzią na kanapę, wołając:
— Oklęt plynie! oklęt plynie! oklęt plynie!