mionka, trzepie woalem jak skrzydełkami, śpiewając:
Psylecial sobie aniołek z nieba
i dzieci niesie komu potseba.
Przefrunąwszy kilka razy dokoła pokoju, przykuca nad podłogą i wiodąc za rączkę niewidzialne, takie malutkie, najmniejsze dzieciąteczko, posuwa się zwolna ku lalusinemu domkowi, gdzie wąsaty ułan i panienka oczekują z niecierpliwością pojawienia się aniołka.
Trzeba nieszczęścia, że w tej samej chwili Baranna, ukończywszy myć okno w sypialni, zesunęła się w tył ciężko i niezgrabnie stąpnęła na podłogę, tuż koło wyciągniętej rączki Haluni.
Wtedy rozległ się krzyk przeraźliwy:
— Lozdeptalaś! nianiusiu, lozdeptalaś!
I Halunia rzuciła się na ziemię i zaniosła się gwałtownym płaczem.
Przerażona Baranna, przekonana, że przydeptała rączkę Haluni, zaczęła ją ściskać i przepraszać, ale Halunia wydarła się z jej objęć:
— Loźdeptalaś! dziecko loźdeptalaś!
Taka była rozpacz w głosie Haluni, że Baranna zrozumiała, że idzie tu o rzecz ważniejszą, niż zwykłe potrącenie. Niespokojnie rozejrzała się po podłodze. W głowę zachodziła, coby takiego rozdeptać mogła. Ale nie dostrzegszy nawet śladu niczego, spróbowała Haluśkę wybadać podstępem:
— Nie płacz Haluś, nie płacz, oj nie płacz, bo mi serce pęknie... Ino przestań płakać i powiedz,