com ja ci zepsuła, a już ja ci to wrócę, żebym tak skonała, wrócę!
— A jak ty jego wlóciś, kiedy ty jego loz-deptalaś! — załkała Halunia i uniósszy z nad podłogi mokrą od łez buzię, wpiła w poczciwą twarz Baranny wielkie, rozognione oczy:
— A cego ty jego lozdeptalaś, kiedy to nie byla kalalucha! — krzyknęła groźnie i zalała się nowym potokiem łez.
Ach nie, to nie był karaluch. To było cudne małe dzieciąteczko, jeszcze mniejsze od murzyniątka, takie, jak muszka. I było różowe, jak Bobuś, i miało skrzydełka złote, i wąsaty ułan i panienka byliby się ucieszyli. A teraz co będą mieli? nic.
Baranna się zafrasowała. Czuła, że wyrządziła Haluni jakąś wielką krzywdę, i napróżno szukała sposobu naprawienia swojej winy. Zaczęła się domyślać, że bezwiednie przerwała Haluni jedną z tych zabaw, których ona, Baranna, nigdy zrozumieć nie mogła. To też czerwona, dobroduszna jej twarz wyrażała prawdziwe unieszczęśliwienie. Sapała i poprawiała się na siedzeniu, bo od płaczu Haluni zaczęło ją już „mglić w dołku“.
— Oj Haluś, Haluś! a gdzieżbym ja miała sumienie dziecko rozdeptywać, a czy to ja Herod żydowski? czy to ja się z dziećmi obchodzić nie umiem? A tożem troje rodzonych pochowała!
Tu Baranna chytrze pociągnęła nosem, chlipnęła i zasłoniwszy fartuchem jedno oko, drugim zerkała na Halunię, żeby się upewnić, że trafiła na drogę właściwą. Ale Halunia tak czuła zwykle na wspo-
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.
110