dopóki im się oczka nie otworzą — a dla czego wujcio jemu ocków nie naplawil?
— Bo się nie da, bączku. Choroba jest nieuleczalna. A szkoda, bo dziwnie ładne i dobre dziecko — mówił wujcio, nawijając długi wąs na palec i spoglądając bokiem na jego wyciągnięty koniec.
— Panie doktorze — rzekła mamuńka i podsunąwszy wujciowi cukierniczkę, obejrzała się na Halunię, która wielkiemi kawałkami chleba, zapychanemi w buzię, usiłowała zdławić wzruszenie ściskające ją za gardło.
— A, a... Bożuńka ćo, wujciu? — wykrztusiła z trudem, podnosząc na doktora zalane łzami oczy.
Wujcio popatrzył na Halunię, poruszył się nerwowo na krześle, odchrząknął i tak jakoś niefortunnie postawił na spodku filiżankę, że się przechyliła i kawa całą strugą rozlała się na podłogę. Wujcio zerwał się i usiadł na drugą stronę stołu i zaraz zrobiło się dużo śmiechu i wrzawy, bo zanim Baranna nadbiegła ze ścierką, Wisła z jednej a Kita z drugiej strony, łym, łym, językami tak doskonale wylizały kawę, że Baranna wcale już podłogi wycierać nie potrzebowała. Nikt już potym nie nawiązał przerwanej rozmowy, wujcio i mama oglądali nuty, a Halunia bawiła się w lalusinym domku.
Najpierw wyciągnęła z pod Bronki-Beatryczy, czerwony kufer od cioci Ini i obróciwszy go dnem do góry, wysypała na ziemię całą garderobę laluś. Potym zaczęła przekładać wszystkie lalki jedną po drugiej, a odnalazszy Krzysię, potrzęsła nią kilka
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.
113