Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.
117

mama tuliła ją w ramionach i pocałunkami zamykała jej spłakane oczęta.
Tylko, że Halunia dzisiaj nie zaśnie, roztwiera paluszkami powieki i myśli, że będzie je tak długo trzymać, aż Teodor się zmęczy i na dworze zrobi się cicho. Wtedy Halunia prędko powie Boźuńce o dzidziusiu, i Boźuńka ubierze się w śliczną sukienkę i buciczki ze złota. I wyjdzie na dwór... i zobaczy, że Teodor zrobił takie wielkie błoto, i powie: „na lącki“. A „pani Cęstochowska, co jest mama Boźuńki“ weźmie Boźuńkę na ręce, żeby się śliczne buciczki nie powalały, no i że Boźuńka jest malutka, mniejsza od Haluni. Idą... idą... idą... aż tu „światełko“: puk, puk do okienka. A wujcio: Kto tam? A Boźuńka: „plosę nowe ocka dla dzidziusia!“ A wujcio się ucieszy i weźmie, a Boźuńka zaraz: „o jaka ślicna lalka!“ i się zapyta: od kogo?
A wujcio chrząknie, i będzie szukał czapki, a czapka będzie na głowie, i pocałuje Boźuńkę mocno, najpierw w jedną, potym w drugą rączkę:
— Na ćo tak, wujciu? — poziewa Halunia i przymyka oczka, ot tak sobie tylko, bo spać to się jej nie chce, zupełnie nie chce.
— Bo tak, bo tak, bo tak — odpowiada wujcio głosem zegara i kiwa nogą naprzód i w tył i znowu naprzód i w tył...
— Uśnij Haluś uśnij, pan Jezus cię uśpi... — coraz ciszej, coraz senniej nuci fortepjan.
— Jemu, to się już śpać nie chce — majaczy się Haluni, — a źegal, to nigdy śpać nie idzie —