Rzecz dziwna, że choć Teodor dokucza nietylko Haluni, ale starszym także, starsi nie tak dobrze poznają się na jego psotach. Nawet mamuńka, choć przecie taka mądra, a nie może zrozumieć, że to Teodor wypalił dziurę w obrusie i zarzucił kluczyki od spiżarni, tak że Baranna musiała szafę otworzyć siekierą. I tłumaczy Haluni, że obrus spaliła niania przez nieuwagę, a kluczyki to niby Halunia, kiedy bawiła się w pociąg. Takie niedowiarstwo zasmuciło bardzo Halunię, i odtąd przestała wtajemniczać mamę we wszystkie spostrzeżenia, czynione nad Teodorem, poprzestając na zwierzaniu się Barannie, która ku ogromnej jej radości bardzo boi się Teodora. Bo też Halunia nie żałuje barw jaskrawych, mimiki i giestykulacji, kiedy po raz setny opowiada Barannie, jaki to Teodor ma brzuch ogromny, jakie rogi czerwone i jak umie całe gruszki łykać na jeden kęs. Baranna zawsze wtedy trzęsie się (oczywiście ze strachu) i zasłania twarz rękami. No, bo jest się i czego bać!
Jeszcze chętniej rozmawia Halunia z wujciem