A jeszcze dziś rano powiedziała niania, że Halunia jest smaczna, jak jabłuszko.
Za nic w świecie Halunia nie zostałaby się sama, i jeśli mama wstanie, żeby pójść do drugiego pokoju, Halunia chwyta się jej kurczowo, prosząc lękliwie:
— Juś ty to źlób dla mnie, nie chodź...
— Co jest temu dziecku? — skarży się mama tatusikowi, opowiadając mu o zmianach, jakie zauważyła w Haluni.
— Deszcz pada — lakonicznie odpowiada tatuśko, i rzuciwszy okiem na wesołą, różową buzię córeczki, nie dowierza obawom mamy, uważając je za wytwór przeczulonej macierzyńskiej wyobraźni.
Bo tylko w czasie przelotnych odwiedzin ojca, zmora lęku, czająca się na Halunię z każdego kąta, z za każdego przedmiotu, nie śmie wypełznąć i kryje się głęboko przed widokiem silnych ramion tatuśka, przed stanowczym brzmieniem jego głosu i energicznemi krokami, przemierzającemi pokój.
Ale z odjazdem ojca kończy się spokój Haluni, i znowu popłakuje i kaprysi „niewiadomo czego“.
Aż dnia jednego, w sypialni, rozległ się krzyk przeraźliwy. Jednemi drzwiami wpadła mama, drugiemi Baranna. Halunia stała pośrodku pokoju i jedną rączką wciskała między stulone kolanka fałdki błękitnej sukienki, drugą oganiała się przed czymś niewidzialnym, krzycząc przeraźliwie:
— Teodol! Teodol!
Mama porwała ją na ręce. Długą chwilę Halunia nie mogła ochłonąć z przerażenia. Wreszcie zdo-
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.
122