łała wyjąkać, że zobaczyła „molę“, ale choć ją zaraz poznała i wołała „Teodol“, ona sobie nic z tego nie robiła, tylko leciała prosto na nią, żeby zjeść ją całą z sukienką nową i białym fartuszeczkiem.
Halunia mole uważała za najżarłoczniejsze stworzenia pod słońcem, i nawet w zwykłych warunkach bała się ich bardzo.
Baranna, śledząca pilnie w kierunku wyciągniętej rączki Haluni, dostrzegła rzeczywiście złoty, drobniuchny pyłek, trzepiący się na ciemnym tle portjery. Ledwie jednak zamierzyła się nań fartuchem, Halunia z krzykiem ponownym chwyciła za rękę mamy.
— Nie daj zabijać! Mamuńko, nie daj zabijać!
— Oj jaka też to Halunia — żachnęła się Baranna, opuszczając rękę przed stanowczym skinieniem mamuńki. Baranna także żywiła serdeczną niechęć do moli, a już do zaczarowanych w szczególności.
Ale dopiero, kiedy mama własnoręcznie otworzyła okno i z zachowaniem wszelkich ostrożności zdmuchnęła mola na dwór, Halunia klasnęła w rączki i zaśmiała się radośnie. I jakby ją nagle opuściły wszystkie lęki i troski, przez cały wieczór bawiła się doskonale. Od czasu do czasu tylko stawała przed zegarem ściennym, przyglądając się uważnie ruchowi wahadła i wskazówek.
I znowu za chwilę przybiegła do matki z zapytaniem, jak to zegar pokazuje łapkami, że się zrobiła dwunasta.
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.
123