Mama nie zbudziła w nocy Haluni, a dzień następny zalał pokoje Zielonego dworku taką powodzią słonecznego blasku, jaskółki, gnieżdżące się u okna salonu, tak donośnie świegotały o powrocie pogody i wiosny, że Haluńka zapomniała o wszystkim i tylko drżała z niecierpliwości, chcąc jak najprędzej wyrwać się do ogrodu. Ledwie Baranna raz i drugi przesunęła szczotką po jej główce, Halunia, jak rybka, trzepnęła się w jej dłoni i co tchu pomknęła na dwór. Oszalała radością przebiegała ścieżki, na których chwasty rozsiadły się wygodnie, jak małe ogródki dla laluś, otrząsała ze śmiechem srebrną, perlistą rosę, opadającą ciężkiemi kroplami na nadstawione rączki i buzię, to znowu wcisnąwszy nosek między pręty ogrodzenia, patrzyła z zachwytem na daleki zielony ugór z porykującemi krowami i cielątkami i małą Karolę Janowej, wybijającą bosemi nogami wesołe hołupce i wyśpiewującą cieniutkim dyszkantem:
Ka-sie-niu, wołki mas
obiecałaś słodkiej buzi, daj zaraz!