bzusek kochany, psyjemny“; poprawiła mu na głowie czepeczek Krzysi i w podskokach wybiegła pod lipę, rosnącą nieopodal domu.
Bawiąc się dziś zrana pod lipą, odkryła Halunia dość dużą dziuplę, prawie zupełnie zasłoniętą młodemi pędami lipy, wyrastającemi z jednego z jej korzeni.
W pierwszej chwili Halunia zlękła się trochę i wyczekiwała z bijącym sercem, czy z czarnego otworu nie wyskoczy na nią jaki smok straszny, albo krasnoludek, pilnujący zaklętych skarbów, ale kiedy nikt się nie ukazał, nabrała odwagi i zagłębiła rączkę w otwór dziupli. Stanowczo dziupla była zaczarowana. Halunia wyczuła pod rączką perły i drogie kamienie, zamienione w trociny, poczwarki i resztki zeschłego chrabąszcza, wypłoszyła nawet dwa pająki, zapewne służbę pałacową, która teraz w pośpiechu uciekła na drzewo. Wtedy przyszło Haluni na myśl, że z dziupli tej możnaby zrobić śliczny pałacyk dla Teodora. Sprowadzona mamuńka przyznała, że pomysł jest bardzo dobry i pozwoliła nawet użyć do przyozdobienia dziupli części ozdób, pozostałych z choinki. Uszczęśliwiona Halunia zabrała się do roboty. Trociny, zaścielające dno dziupli, ubiła mocno kamieniem i przykryła miękkim dywanem z zielonego mchu, a ściany wyłożyła owym srebrnym papierem, z takim trudem zdobytym na Baranusi.
Teraz podkuliwszy pod siebie nóżki, nawleka na długą nitkę płatki kwietne, obrywane z wielkich kiści bzu, leżących dookoła na trawie. Są to gir-
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
132