landy z prawdziwych pereł i drogich kamieni, które zastąpią pajęczyny, wymiecione z pałacu Teodora. Z ustek Haluni, raz po raz wydziera się westchnienie zachwytu. Wydaje się sama sobie jakąś zaczarowaną wróżką, takim upojeniem napełnia ją rozgwar ptaków i pszczół, brzęczących tajemniczo w koronie lipy, ciepło rozgrzanego słońcem powietrza i ten cud girlandy, wykwitający z pod jej paluszków.
I marzy się Haluni, że kiedy Teodor zobaczy ten cudowny domek, to zrozumie, jak bardzo go kocha Halunia, a wtedy i on ją pokocha także i nie będzie na nią krzyczał i nie będzie wystawiał języka i rogów, tylko zupełnie się poprawi, i na zawsze z nią pozostanie, bo mu z Haluśką będzie najprzyjemniej, i będzie Halusin mężuś i Halusin synuś kochany.
Tymczasem z ganku raz i drugi wychyliła się czerwona twarz Baranny, i rozpaczliwy giest rąk przywołał mamuńkę do domu. Domyślając się, że zaszło jedno z tych nieszczęść, które należy ukryć przed Halunią, mama złożyła robotę i zwolna skierowała się ku domowi.
Kiedy jednak Baranna, sapiąc ze wzruszenia, wtajemniczyła ją w to, co zaszło przed chwilą, mamuńka ręce opuściła bezwładnie.
— Powiadam pani, trzasło pod nogą, kie z armaty, ażem zakrzykła: o Jezu! Małom wszyćkich szklanek nie zruciła z tacy. Postawiłam, patrzę się i jaże mnie w dołku sparło... Rany Boskie! A toć
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.
133