Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.
12

Nagły trzask drzwiami, stuk wazy, stawianej na stole i brzęk noży i widelców, rzucanych na stół z pośpiechem.
W świat czarodziejski Jurusia wpada ten brzęk, stuk, hałas i rozdziera promienną, tęczową zasłonę snu.
Próżno, próżno pajęcza tkanina usiłuje jeszcze zawrzeć się nad Jurusiem... Przez jej wątłe, poszarpane strzępy, wdziera się natrętnie gwar osób wchodzących do jadalni i głośne odsuwanie krzeseł...
Już, już, dociera do uszków Jurusia.
Główka bokiem wtulona w poduszeczkę drgnęła, z pod tłuściutkiej, zaróżowionej od snu buzi, wymyka się drobna rączka z odciśniętemi na niej ząbkami białej koszulki Jurusia...
Rączka opada bezwładnie na brzeg łóżeczka.
Mocno stulone ciemne rzęsy Jurusia zatrzepotały się raz po raz, jak skrzydełka motyla, uwięzionego na szybie okiennej. Juruś wysuwa drugą rączkę z pod kołderki, i chcąc odegnać jakąś woń niemiłą, dochodzącą go z kuchni, całą piąstkę pakuje sobie w oczka.
Powieki się rozwierają, i w oczka wciska się brutalnie szeroka smuga gorącego światła, płynącego przez uchylone drzwi jadalni. Jurusiowi jest dziwnie nieswojo. Blaski, wonie, dźwięki nacierają nań ze wszystkich stron, odurzają go i wprawiają w stan dziwnego odrętwienia. Juruś nie wie, gdzie jest i czy jest wogóle. Czuje, że nóżki jego ciągle idą — a tu leżą i nie ruszają się wcale... Jakieś mgliste przypo-