Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.
13

mnienie, że pod rączką było coś, coś, z czym Jurusiowi było dobrze i pewnie.
I chcąc odszukać to „coś“, Juruś porusza rączką, ale paluszki jego zamiast dotknąć ciepłej, gładziutkiej buzi mamy, natrafiają na brzeg zimny żelaznego łóżeczka. Juruś nagle pojmuje, że opuściło go coś najbliższego, coś koniecznego, coś, co było, a czego niema, coś, co jedynie mogło uwolnić Jurusia od tego mdłego, nieznośnego uczucia niepokoju.
I usteczka Jurusia zginają się żałośnie:
— Mama! mama! — woła z płaczem.
Tak codziennie żegna Juruś płaczem swój tęczowy, promienny świat snu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Juruś się zbudził!
Mama zrywa się od stołu i biegnie do drugiego pokoju.
Kwilenie Jurusia ustaje natychmiast. Słychać tylko pocałunki i radosne:
— Wyspał się Juruś? wyspała się dziecinka?
I w drzwiach jadalni ukazuje się mama z Jurusiem na rękach. Juruś musi być ciężki, zupełnie ciężki, bo twarzyczka mamy jest jeszcze różowsza, niż przed chwilą, a cała drobna jej postać w tył się pochyliła. Ale mama zdaje się nie czuć tego ciężaru, bo śmieje się do Jurusia, a w oczach jej błękitnych zapalają się radosne migotliwe gwiazdki srebrne.
— A jest Jureczek!
— Serwus, Jurku!