Juruś zwolna odwraca główkę i nie spuszcza z oczu twarzy tatusia...
Potym nagłym, pewnym ruchem poznania kładzie rączkę na wyciągniętej dłoni ojca, drugą podnosi do główki okrytej ciemnym puchem włosków, zwijających się w miękkich pęczkach ku górze.
Pociera główkę mocno raz i drugi.
I gdzieś z głębi malutkiego brzuszka wydobywa się ciężkie westchnienie.
Tak, Juruś westchnął.
A cały stół wybucha śmiechem.
Juruś jest tak pocieszny z tym wyrazem troski w maleńkiej twarzyczce — której jeden boczek jest koloru zarumienionej morelki — a drugi biały, jak najdelikatniejsza porcelana, z tym ruchem rączki, którym stara się odegnać złudę senną i ściągnąć istotę swoją do świata rzeczywistego, że nikt od śmiechu wstrzymać się nie może.
Tylko Juruś się nie śmieje. Podniósł brewki i patrzy po wszystkich twarzach — jakby chciał zapytać: co właściwie stało się tak zabawnego?
Stopniowo jednak twarzyczka jego zaczyna wyrażać zaciekawienie. W śmiechu, rozlegającym się w jadalni, tętnią jakieś znane Jurusiowi dźwięki... Coś jakby krzykliwe pianie kogucika i dzwonki baranków, zaganianych do obórki przez kulawego Bukieta, i miłe nadewszystko krakanie wronki, trzepiącej się na jedynym drzewie przed oknem.
Więc, kiedy wszyscy śmiać się przestali, Juruś zażądał:
— A — a!...
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
15