Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.
16

— Czego Juruś chce?
Nie rozumieją. Dziesięć zapytań:
— Może chlebka?
— Czy nalać wody Jurusiowi?
— Zaraz Juruś dostanie kaszki...
Napróżno Juruś potrząsa główką i z niechęcią odsuwa rączkami podsuwane mu przedmioty. Próżno, zniecierpliwiony niedomyślnością ludzką, usiłuje w jasnych słowach sformułować swoje życzenia. Z jego maleńkich, odętych gniewnie ustek wybiega ciągle jeden tylko wyraz:
— Ma-ma — ma-ma — ma-ma...
Nikt nie rozumie... nawet mama. Z miną stroskaną podsuwa Jurusiowi talerzyk, powtarzając z przekonaniem:
— Ależ to kaszka, Jureczku, kaszka...
Wtedy Juruś opiera się mocno na poręczkach krzesełka, marszczy nosek w mnóstwo drobnych fałdeczków, przymruża oczka, wysuwa bródkę i założywszy cztery dolne ząbki za cztery górne, przechyla w tył główkę:
— Ech! ech! ech! — daje hasło do śmiechu.
Wszyscy niepewnie spoglądają na Jurusia — jeszcze nie wiedzą, o co mu właściwie idzie.
— Ech! ech! ech! — po raz drugi wzywa pobudka Jurusia.
I nagle zrozumieli wszyscy, i wybucha jedna niepowstrzymana kaskada śmiechu.
— Ha! ha! ha! — rozlegają się donośne, jak szczekanie Bukieta i beczenie baranków, poważne basy konsyljarza-doktora i tatusia.