Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.
23

malowanej w czerwone kwiaty, aż do samego pieca, tata porwał go raz na ręce i podrzucił w górę tak wysoko, że włoski Jędrusia dosięgły prawie pułapu izby.
— Tęgi chłopak, Jagna! niedługo patrzeć, gęsi nam paść będzie! — wykrzyknął, stawiając rozradowanego Jędrusia na ziemi.
Jędruś zaznajomił się już z całą izbą. Właził pod łóżko, gdzie na garstce słomy Burka dawała ssać „ciuciom“, i pod piec, skąd wysuwał się, zamorusany jak kominiarz; dotarł nawet do koszyka, ukrytego między piecem a nieckami, w którym stara kwoka wygrzewała pod skrzydłami malutkie kaczątka. Jędruś wyciągnął rączkę i powiedział „pa-a“ kwoce, prosząc, żeby mu jedną „tiutkę“ dała, ale kwoka tak się nastroszyła i tak groźnie gdaknęła, że Jędruś czymprędzej uciekł. Żółciutkie kaczątka tak mu się jednak podobały, że nie przestał myśleć o nich; gdy w parę godzin później kwoka oddaliła się na drugi koniec izby, a dwoje kaczątek chlapało się w wodzie, którą im w czerep gliniany z rozbitego garnka nalała Jagna, Jędruś zamachnął się i wprawdzie upadł na brzuszek, ale kaczątko złapał. Bojąc się, żeby mu go kwoka nie odebrała, z trudnością wgramolił się na pierzynę leżącą na łóżku i tu dopiero zaczął kaczątko całować i dusić w tłustych swych rączkach.
Byłby je napewno uśmiercił, gdyby nie Jagna, która, usłyszawszy pisk, podbiegła do łóżka i mimo protestów Jędrusia, odebrała mu nawpół tylko żywe