kaczątko i nawet surowo go złajała, zakazując, żeby nigdy więcej nie śmiał łapać „tiutek“.
Bardzo się to Jędrusiowi nie podobało. Niczym tak dobrze się nie bawił, jak „tiutkami“, a „tiutką“ było dla niego każde żywe, małe i ruszające się stworzenie. Rozróżniał „tiutkę-kicię “, o miękkim, czarnym futerku i „tiutki-ciucie“ — dzieci Burki, z któremi przewracał się po podłodze. To też na słowa mamy rozpłakał się serdecznie, potym zesunął się z łóżka i odstąpiwszy aż na środek izby, machnął kilkakrotnie rączką, wołając „be! be!“ Nie wiadomo jednak, czy chciał okazać niechęć mamie, że mu zabawkę odebrała, czy kaczątku, że nie poznało się na jego pieszczotach.
Niedługo potym Jędruś po raz pierwszy sam odważył się wyjść na podwórko. A było to tak:
Mama, wychodząc w pole z Marysią na rękach, jak zwykle posadziła Jędrusia na łóżku, w rączkę wetknęła mu wózek, zrobiony przez tatusia, i Burce kazała pilnować dziecka. Jędruś chciał iść za mamą, krzyczał i płakał, ale łąka była za daleko i mama poszła sama, zamknąwszy drzwi za sobą. Jędruś przestał płakać natychmiast, pobiegł do drzwi i wszelkiemi sposobami próbował je otworzyć. Bił najpierw jedną piąstką, potym obiema, wsadził nawet paluszek w dziurkę od sęka — wszystko napróżno! Jędruś już wiedział, że chcąc drzwi otworzyć, trzeba nacisnąć klamkę z góry; cóż, kiedy klamka tak wysoko, a Jędruś taki malutki! Znudził się wkońcu i powrócił do wózka i Burki. Ale i z Burki niewielka była pociecha, liznęła wprawdzie Jędrusia
Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
24