Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.
26

Wtedy Jędruś poszedł jeszcze dalej. Przeszedł sionkę i zatrzymał się przed wysokim progiem otwartych na oścież drzwi, które wiodły na podwórze.
Rączkami oparł się o próg i rozejrzał się po świecie.
— Ma-ma! — zawołał po raz drugi.
Ale, że i tym razem tylko kaczki zakwakały nad sadzawką, Jędruś zrozumiał, że mama musi być bardzo daleko, skoro na wołanie dziecka nie przychodzi. Przestał wołać — ale do izby nie wrócił. Przeciwnie oparł się mocniej jeszcze rączkami o próg, który mu sięgał prawie po brzuszek, przełożył najpierw jedną nóżkę, potym drugą i czerwony jak burak, z wysilenia, ze zdziwieniem zobaczył, że już jest na podwórzu.
W tej chwili nadbiegła Burka. Dopiero teraz sobie przypomniała, że gospodyni kazała jej pilnować dziecka. Jak przedtym do swego szczeniątka, tak teraz przypadła do Jędrusia, polizała go najpierw, a potym raz i drugi zlekka pociągnęła za koszulinę i skomląc dawała mu do zrozumienia, że koniecznie powinien wrócić do izby. Z gospodynią niema żartów! gotowi obydwoje dostać bicie za to, że bez pozwolenia wyszli z chałupy, a Burka to już z pewnością. Wszystko to Burka tłumaczyła po swojemu Jędrusiowi, ale chłopczyna uradowany, że słońce tak ciepło grzeje i że mu się pierwsza samodzielna wyprawa tak doskonale udaje, ani myślał słuchać Burki, a nawet objął ją za szyję i ciągnąc co sił w stronę sadu — wołał: — Chodź! chodź!