Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.
38

Przykucnął Jędruś na brzegu, rączkami oparł się o kolanka i patrzy w brunatną wodę, chce dojrzeć, kto go tak ciągle woła.
A z wody wychyla się łebek z wyłupiastemi oczkami i szeroko rozwiera gardziel.
— Ko-a! Ko-a! — woła na Jędrusia.
Patrzy Jędruś i nagle przypomina sobie „tiutkę“.
— Moja tiutka! Ciacia tiutka! — woła z radością. — Dobra tiutka! Nie zapomniała Jędrusia, choć ją tato wrzucił do gnojówki, i woła teraz, żeby Jędruś przyszedł się z nią bawić.
— Ko-a — skrzeknęła znowu „tiutka“ i podpłynęła tuż, tuż, do samego brzegu.
Jędruś zapomniał o wszystkim. O sukience i buciczkach nowych, o odpuście i zakazie mamy — chciał tylko zaraz, koniecznie, ale tak koniecznie mieć znowu swoją „tiutkę“. W mig zesunął się z brzegu: chlup i już był w wodzie...
Szczęściem, Jagna, wracająca z obórki z pełnym skopkiem udojonego świeżo mleka, dostrzegła niebieską, wykrochmaloną sukienkę synka, unoszącą się nad wodą, jak balon.
— Rany Boskie! — krzyknęła i cisnąwszy skopek na ziemię, jak stała, rzuciła się ku sadzawce.
Woda nie była głęboka. Jagnie nie sięgała nawet do pasa, dość jej jednak było, ażeby utopić dwuletnie dziecko, to też, kiedy Jagna, chwyciwszy Jędrusia w ramiona dostrzegła jego zsiniałą twarzyczkę i zamknięte oczka, serce zatłukło się w niej z przerażenia na myśl, że przybyła za późno.
Napół przytomna, wpadła do izby, wylała mu