Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.
42

Ale Jędruś nie umiał jeszcze powiedzieć tego wszystkiego i tylko płakał coraz rzewniej i coraz żałośniej.
Jagna krzątała się po izbie i nadrabiała miną, wkońcu jednak serce jej zmiękło. Podbiegła do łóżka i wzięła Jędrusia na ręce.
— Cicho, cicho, syneczku — mówiła, całując go po zapłakanej buzi i tuląc go do piersi. — Nie ukrzywdziła cię mama, ino ci dała naukę, żebyś se na zawsze zapamiętał, że nad gnojówkę ci chodzić nie wolno. Nie drzyj się Jędruś, nie drzyj, bo za tylachną szkodę, nie tak by cię sprać wypadło. Ino że mama ma wyrozumienie, że tę głowinę masz młodą, to i pomyślenia w niej nijakiego. Nie płacz, synusiu, nie płacz, bo choć cię mama dzisiaj wybiła, to i tak swego Jędrusia kocha.
Całowała go i tuliła, aż Jędruś zmęczony krzykiem i płaczem oparł głowinę na jej piersi, rączkami objął maminą szyję i, ukołysany jej pieszczotami, zwolna się uciszył i zasnął.
Wtedy Jagna ostrożnie zaniosła go na łóżko i okryła starannie pierzyną. Potym ze skrzyni malowanej w kwiaty wyjęła dużą książkę do nabożeństwa i, ukląkszy przed oknem, z którego dojrzeć można było kościółek z wieżyczką, zbudowany daleko, na wzgórzu — pocałowała książkę pobożnie i półgłosem zaczęła odczytywać modlitwy, w takt kiwając głową.